„Wzgórze psów” Jakuba Żulczyka, czyli zbrodnie waszej młodości

„Wzgórze psów” Jakuba Żulczyka, czyli zbrodnie waszej młodości

BAZA FILMÓW FILMY

Pierwsze kadry „Wzgórza psów” wyglądają na sielankowe pejzaże mazurskich jezior, ale już po kilku minutach wiemy, że zostaniemy wciągnięci w wir brudnych tajemnic, przemocy i zbrodni, które stopniowo wynurzają się z mrocznej przeszłości bohaterów. Czy Mazury pozostaną dla nas magicznym miejscem na wakacyjne wypady? A może od teraz będziemy kojarzyć je tylko z duszną atmosferą prowincjonalnych układów i niespełnionych obietnic transformacji ustrojowej? Oto najnowsza odsłona prozy Jakuba Żulczyka na małym ekranie – i zdecydowanie jedna z najmocniejszych.

Mroczny powrót do korzeni

Po „Warszawiance” z Borysem Szycem, portretującej współczesnych czterdziestolatków w stolicy, oraz „Informacji zwrotnej” z Arkadiuszem Jakubikiem w roli rockmana na życiowym zakręcie, Jakub Żulczyk zaskakuje nas ponownie. Tym razem odsłania inną, mroczniejszą stronę swojej pisarskiej i scenariopisarskiej wrażliwości, którą mogliśmy już poznać w „Ślepnąc od świateł”. „Wzgórze psów” to historia dorosłych, którzy powracają do rodzinnego miasteczka Zybork na Mazurach. Pozornie mają za sobą przeszłość: rodzinne dramaty, pokoleniowe konflikty i różne drogi życiowe. Jednak w chwili, gdy stopa Mikołaja (Mateusz Kościukiewicz) – stylizowanego nieco na Kurta Cobaina – z powrotem staje na ziemi Zyborka, złowrogie wspomnienia dają o sobie znać ze zdwojoną siłą.

Główny bohater przyjeżdża wraz z żoną, Justyną (Jaśmina Polak), która jest dziennikarką śledczą. Chce ona rozwikłać narastające w miasteczku skandale, w których pierwsze skrzypce grają ci sami ludzie, z którymi Mikołaj dorastał w licealnych murach. Pytanie brzmi: czy powrót do tego zadziwiającego, „zawieszonego w czasie” miasta okaże się dla pary powrotem do przeszłości, od której Mikołaj tak bardzo chciał uciec?

Dwóch reżyserów, jedna mroczna wizja

Za realizację serialu odpowiadają Paweł Domalewski („Cicha noc”) oraz Jacek Borcuch („Wszystko, co kocham”). Ich wspólna praca z Jakubem Żulczykiem przyniosła bardzo spójną, a przy tym niepokojącą wizję małomiasteczkowej Polski. To miejsce, w którym wolność skrojona przez transformację ustrojową okazała się mocno iluzoryczna – i wcale nie musi oznaczać lepszego życia.

Mieszkańcy Zyborka są zadłużeni w bankach i we własnej przeszłości. Dookoła dominują brudne interesy, stare znajomości z lat szkolnych i rodzinne traumy. Wzajemne zależności, niemal feudalne układy, przetrwały jakimś cudem nie tylko komunę, ale i następujące po niej przemiany, gnębiąc kolejne pokolenia.

Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że „Wzgórze psów” stanowi adaptację powieści z 2017 roku, uważanej przez samego Żulczyka za najbardziej osobistą w jego dorobku. Nie jest to jednak wierna kopia realnych zdarzeń, a raczej artystyczny miks rzeczywistości z tym, co pisarz nazywa „zabawą w fikcję”. Ten dualizm widać w scenach, w których Mikołaj – początkujący pisarz – sprzedaje prawa do ekranizacji książki inspirowanej wydarzeniami z Zyborka. Widz ma wrażenie, że staje się częścią wielowarstwowej opowieści, gdzie granice między fikcją a faktem zacierają się coraz bardziej.

Serial w klimacie polskiego kina lat 70. i 80.

Co może zaskoczyć, „Wzgórze psów” jest jak podróż w czasie. Przestrzeń Zyborka została uchwycona w surowych, peerelowskich dekoracjach: domach z wielkiej płyty, mrocznych zaułkach, obskurnych urzędach, komendzie policji przypominającej zamierzchłe czasy. Nawet jeśli gdzieś daleko majaczy wielkomiejski pejzaż Warszawy, w Zyborku czas zatrzymał się na budowaniu wątpliwej wielkości lokalnych baronów i na układach cementowanych przez wspomnienia ze szkolnej ławki.

Wrażenie pętli czasowej pogłębia muzyka autorstwa Daniela Blooma. Jest duszna, niepokojąca, a momentami hipnotyczna. Zamiast typowych rockowych riffów i przebojowych piosenek, dostajemy szumy, posępne zaśpiewy, nieraz rzężące dźwięki syntezatorów – jak echo zapomnianej stacji radiowej z lat 80. To idealne tło dla dramatu rodzinnego, w którym ojciec (Robert Więckiewicz) usilnie próbuje się zrehabilitować w oczach synów. Jednocześnie jest uwikłany w miejscowe intrygi, gdzie stawka wcale nie kończy się na paru tysiącach złotych łapówki, lecz potrafi sięgnąć spraw życia i śmierci.

Kto tu jest największym złoczyńcą?

Trudno wybrać jedną postać, która zasługuje na tytuł czarnego charakteru. Lokalny diler, zblazowana klika znajomków ze szkoły, a może bogacze z Niemiec, którzy chcą przejąć ziemie nad jeziorem? A jest jeszcze patologia skrywająca się w zaledwie kilku mieszkaniach, za to rozsiana po całym mieście w postaci przemocy wobec kobiet, traum z dzieciństwa i narastającej z każdym rokiem frustracji.

W przytłaczającym krajobrazie wyróżnia się postać gliniarza (Andrzej Konopka). Pozornie bezbarwny, w praktyce staje się kluczem do zrozumienia, jak w Zyborku zaciera się granica między tym, co legalne, a tym, co w imię dziwacznie rozumianej solidarności można przemilczeć. Tutejsi ludzie od dawna nauczyli się, że milczenie gwarantuje święty spokój. A jednak, gdy sprawy zaczynają dotyczyć czyjegoś małego dziecka albo gdy ginie ktoś naprawdę bliski, szanse na wyciszenie skandalu topnieją.

Wśród wątków pobocznych, ale nie mniej istotnych, znajdują się wybory samorządowe, w które angażują się lokalni możni. Mamy tu także temat Romów, pojawiających się w Zyborku jako obcy i jednocześnie wyjątkowo ważny element fabuły. Kto pamięta o wyrzutkach, bezrobotnych z dawnych PGR-ów, o podejrzanych inwestycjach w niby-hotele? Takich pytań jest mnóstwo, a odpowiedzi – paradoksalnie – niewiele.

Genialna gra aktorska i przejmujący klimat

Nie byłoby tej całej historii bez znakomitej obsady. Robert Więckiewicz w roli ojca to majstersztyk wyważonej gry: niby stoi na uboczu, a jednak cała uwaga koncentruje się na nim. Partneruje mu Mateusz Kościukiewicz – Mikołaj o zranionej duszy, kryjący się za wizerunkiem niepokornego rockmana i początkującego pisarza. Wreszcie Jaśmina Polak w roli Justyny – pozornie dziennikarka śledcza z Warszawy, w praktyce jednak również ofiara mrocznych tajemnic Zyborka, gdzie nie ma sojuszników, a jedynie ludzie z własnymi interesami.

Całość dopełniają smaczki obsadowe: ksiądz Bernat, grany przez Wojciecha Skibińskiego, przywodzi na myśl duchownych z kina moralnego niepokoju. Czuje się w nim tę autentyczną wiarę i opiekuńczą misję, ale czy w tym zdeprawowanym świecie jest w ogóle miejsce na prawdziwe miłosierdzie?

„Wzgórze psów” na Netfliksie – czy warto?

Zanim klikniesz „Odtwórz” w Netfliksie, przygotuj się na niełatwą ucztę. „Wzgórze psów” nie jest typowym kryminałem, w którym z góry wiesz, kto jest mordercą i dlaczego. Tutaj trup może paść w każdej chwili, a równie ważne jak samo „kto zabił?” jest pytanie: „co sprawiło, że w ogóle do tego doszło?”. Narkotyki, rodzinne traumy, zbyt wcześnie przerwana młodość, pokusy stojące za rogiem – to wszystko tworzy mieszankę wybuchową, która detonuje z każdym kolejnym odcinkiem.

Fani prozy Żulczyka mogą szukać wątków łączących „Wzgórze psów” z poprzednimi książkami i serialami, takimi jak „Ślepnąc od świateł”. Czy bohaterowie z Warszawy mogli wywodzić się z podobnych, prowincjonalnych korzeni? Serial nie daje jednoznacznej odpowiedzi, ale wyostrza naszą wrażliwość na to, jak traumatyczne przeżycia z małych miejscowości mogą zaważyć na losach dorosłego życia w stolicy.

Podsumowanie i ocena

„Wzgórze psów” w reżyserii Pawła Domalewskiego i Jacka Borcucha to serial, który oferuje widzom coś więcej niż tylko zagadkę kryminalną. Twórcy śmiało dotykają tematu pokoleniowych rozliczeń, napięć społeczno-ekonomicznych, a także brutalnej przemocy, ukrytej w zaciszach rodzinnych domów. Ta wielowątkowa historia jest przenikliwa i oblepiająca widza dusznym klimatem prowincji, gdzie każdy zna każdego, a tajemnice nie giną – one tylko czekają na moment, by wrócić ze zdwojoną siłą.

Czy warto obejrzeć? Zdecydowanie tak, ale pod warunkiem, że jesteście gotowi na coś więcej niż prostą rozrywkę. To serial wbijający w fotel swoją bezkompromisowością, świetną grą aktorską i scenariuszem, który nie pozwala spokojnie zasnąć. Być może właśnie takiego mocnego uderzenia potrzebuje polskie kino serialowe – żeby przebudzić się z marazmu i przypomnieć nam, że transformacja ustrojowa to nie tylko nowe samochody w salonach, ale też niezabliźnione rany w sercach ludzi, którzy żyli tu w latach 80. i 90.

0 0 votes
Daj ocenę
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments